Skorzystałam z darmowej możliwości nausznego i naocznego zapoznania się z Hunterem w Fortach Kleparz.
Teraz za to płacę standardową cenę w postaci kaca i ledwo-patrzenia na oczy (dobrze że szefowa nie czytuje mojego bloga :p) ale fajno było, a najbardziej podobał mi się support :p
Supportem była Neuronia z Warszawy, bardzo sympatyczni panowie grający równie symaptyczną muzykę, między swoje dokonania wpletli Slayera (bardzo miło:), Hunter za to zakowerował... Bad Religion! ("Big bang") hehe chcieli się łachudry Sabince podlizać i nawet im się udało :p
No, a teraz jeszcze 3,5 h i wracam do domku pod kocyk.
Coś z mojej aktualnej plejlisty (na której teraz królują: Bad Religion, Misfits, KSU i Sedes- to przedkoncertowo, Negură Bunget i Tyr właśnie) Ukłony.
Coś nie mam weny jakoś ostatnio albo samo-zorganizowania żeby wrzucać więcej notek, ale w końcu się zmusiłam, bo niedługo jesień się skończy a ja ją tu całkowicie przegapię!
A więc.... lubię swoją pracę:) (poza piątkami, ale wtedy niczego nie lubię).
Pojawiła się nowa postać w postaci Maćka, pan Janusz emigrował do pokoju obok, popełniam ciut mniej błędów, ostatnio nie wylałam kawy na wizytówki np (choć oczywiście do skoncentrowanego i ogarniającego pracownika wciąż mi sporo brakuje)
Załamuje mnie tylko fakt że wciąż pracuję tylko na pół etatu i tradycyjnie klepię biedę eh
śniadanko w pracy
Mam śmiały plan- obok biura jest opuszczona ruina chatki za krzakami, czekam tylko na okazję kiedy nie będę w spódnicy i nie będzie ludzi na chodniku i ... hop za ogrodzenie :)
Ukłony jesienne, następną notką nareszcie zdokumentuję metamorfozy na mojej ścianie.
Jest godzina 10.56, tym razem nie siedzę przy biurku tylko nasypuję piasek żużlowy do woreczków i kolejny raz to nie jest mój dzień.
Nie wbiłam sobie jeszcze do głowy że "czwartek to jeszcze nie weekend, ponieważ w zanadrzu czeka piątek w pracy",
ponownie nie ogarniam, ponownie balansuję na granicy nietrzeźwości i kaca,
poranek był okrutny i zbieram całą swoją energię (a wiele jej nie ma) na to żeby wytrzymać jeszcze 80 minut i jechać do domu, schować się pod kocyk (elektryczny kocyk- cóż za genialny wynalazek!:) i kontynuować proces spania brutalnie zakłócony przez idiotyczny wynalazek zwany "pracą".
Jest godzina 08.26, siedzę sobie przy biurku w pracy i już wiem że to nie jest mój dzień.
1. Jestem wciąż nietrzeźwa, czekam z rezygnacją na kaca
(muszę sobie wreszcie wbić do głowy, że czwartek to jeszcze nie weekend, ponieważ w zanadrzu czeka piątek w pracy)
2. Nie wzięłam portfela (kolejny raz w tym tygodniu) więc znowu się stresuję kanarami
3. Posiałam gdzieś flegaminę, więc nie mogę kontynuować mojej kuracji anty-kaszlowej, czyli już nigdy nie przestanę kaszleć.
4. Będzie padać deszcz a ja nie zapomniałam parasola ("zapomniałam"- słowo kluczowe ostatnimi czasy..)
5. Odbyta wczoraj rozmowa uzmysłowiła mi coś na swój temat, nic fajnego i dziś mi smutno z tego powodu.
6. Dziś w pracy nie ogarnę nic, bo siebie nie mogę ogarnąć i poziom zawieszenia i niemocy zebrania myśli przewyższa wszelkie dopuszczalne normy nawet jak na mnie.
7. Wieczorem czeka mnie picie wódki.
8. A wcześniej wizyta w Enionie podpisać umowę na prąd i dowiedzieć się że mamy ponad tysiąc-złotowe zaległości w opłatach.
9. Mam prawą dłoń całą w skaleczeniach i przypaleniach i nie dość że nie wyglądam jak dama to jeszcze boli.
10. KOLEJNY RAZ wysłałam złe dokumenty do klienta, to że szefowa mnie jeszcze toleruje to cud
eh
a tu pisenka która chodzi mi po głowie od wczoraj (oczywiście w pracy nie mam głośników przy kompie więc sobie teraz nie posłucham, a w domu napewno zapomnę że chciałam posłuchać...)
(i chyba ją już umieszczałam na blogu więc to może być punkt 11)